JAK ZAINWESTOWAĆ ZYCIE WE WŁAŚCIWEGO FACETA?

JAK BEZPIECZNIE ŻYĆ W MAŁŻEŃSTWIE?
JAK DYSKRETNIE I SKUTECZNIE KONTROLOWAĆ MĘŻA?
JAK ROZGNIEŚĆ KOCHANKĘ MĘŻA NICZYM PLUSKWĘ?

... w swoim blogu zastanawiam się głównie nad tymi sprawami. Jestem przeciwniczką rozwodów z byle powodu, żyję w szczęśliwym związku, chwalić Pana - na nic nie narzekam. Wszystko się ułożyło, po latach burz, problemów i beznadziei znalazłam spokój. Czego i Tobie życzę, kropka.

Blog Iwony L. Koniecznej, poświęcony zdradzie - oraz książce "Porady na zdrady; kurs detektywistyki dla żon i narzeczonych", napisanej z detektywem Marcinem Popowskim. Copyright c 2010 Iwona L. Konieczna. Wszystkie prawa zastrzeżone

wtorek, 16 marca 2010

PRZYPADKI DETEKTYWA-MASOCHISTY

Dlaczego akurat ja napisałam z detektywem Marcinem Popowskim podręcznik na temat dochodzenia w rodzinie? Bo kiedyś źle wybrałam męża?... - a potem, zupełnie słusznie! - wzięłam w kość?! Och, pies to drapał! Dajmy pokój przeszłości. Nie czyni mnie wyjątkową: kobietami po przejściach można grodzić hipermarkety. Ciekawsze i ważniejsze, że zawodowo poszukuję informacji w źródłach publicznych. Że moja specjalność to biały wywiad w internecie i studia genealogiczne. Zatem, przekopując bajty, książki lub archiwa - stosuję te same metody, co prywatny detektyw. I nieraz tak samo tropię romanse... Co z tego, że sprzed stu lat?!

***



Hobby? Tabela rodzinna mego dziecka - czyli spis jego krewnych oraz powinowatych. We wszystkich liniach, także bocznych; i we wszystkich pokoleniach. Teraz sprawdzam, ilu mężów miała każda z dziesięciu przyrodnich sióstr prapraprababki, jak się każdy mąż nazywał - ile mieli dzieci, z czego żyli, co się z nimi stało.

Na liście jest już ponad tysiąc krewnych (bo bawię się dopiero siódmy rok, w wolnym czasie i wciąż tkwię w połowie XIX w.).
Jest też zbiór 5 tysięcy solidnych kandydatów na krewniaków - i drugie tyle wątpliwych kandydatur, z różnych epok. Każdą aplikację trzeba zweryfikować.
Jest więc to zabawa do kompletnego zgrzybienia. Zęby mi wypadną, a nie dokończę dzieła. (Są drzewa genealogiczne, na których rośnie ponad 12 tysięcy listków - za sprawą kilku pokoleń genealogów rodzinnych!). Cudowna, detektywistyczna, pasja. Ale już słyszałam, że masochistyczna.

Przeczytać setki książek, przejrzeć, przetłumaczyć, zinterpretować setki dokumentów, listów, metryk itd. żeby uzyskać blade pojęcie, gdzie w ogóle można by ewentualnie poszukać strzępu informacji na potrzebny temat!... Bez nadziei na powodzenie, ze świadomością, że przerwy w poszukiwaniach mogą trwać kilkadziesiąt lat!... Wszystko po to, aby potem przypadkiem odkryć, że w rodzinie, której uczą śpiewać "Rotę" już w kołysce, jeden praszczur był Ormianinem, inny Niemcem - a prajaszczurka: Litwinką.
Oto siurpryza - czyli suprize.

(Bułhakow miał rację: rękopisy nie płoną).

***

Teraz opowiem o zleceniu, podczas którego przeszłam chrzest bojowy na internetowego/genealogicznego detektywa.

Ta historia może być pouczająca, jeśli planujesz dochodzenie w sprawie ewentualnej nielojalności męża. Bo ten przykład praktycznie obrazuje wszystkie problemy nowicjuszki:

1. ze słuchaniem innych ludzi - ze zrozumieniem; w szczególności: z oddzielaniem faktów od (ich oraz własnej) interpretacji;
2. z prawidłowym, logicznym rozumowaniem;
3. z żelazną konsekwencją w rzetelnej pracy po kolei na wszystkich pięciu fazach dochodzenia - bez przyspieszania wypadków.
4. z wyobraźnią - plastyczną, uczciwą oraz rozumną.

Spróbuj się nauczyć na moich błędach i ich nie powtarzać. Takie błędy naprawdę bolą. No, moja droga, nie bądź idiotką - jak swego czasu ja...

***

Brak zgody klienta, niezbędnej aby opisać tę historię dokładnie, dlatego zmienię na biegu lub pominę pewne szczegóły. Wierzę, że to nie zaciemni wykładu o błędach w rozumowaniu - acz nie wykluczam, że dodatkowo zamota zagadkę.
No cóż, zaryzykujmy.

***

Przed kilku laty zgłosił się do mnie pan. Wyjął metrykę, z której
wynikało, że urodził się z Marii i Jana Nowaków w 1942 r. w miejscowości, która wówczas była zakutą wsią mazowiecką. Po czym stwierdził, że jego bliscy już nie żyją, a on nie wie nic konkretnego i nie ma żadnych dokumentów... Jednak sądzi, że jego biologiczne pochodzenie jest niepewne.

Ponieważ:

1. ojciec go zawsze traktował bardzo źle, odtrącał; stroniło od niego starsze rodzeństwo, ze sobą bardzo zżyte; jedyną osobą z rodziny, która go kochała - była matka.
Rodzina rozpadła się po śmierci rodziców w pożarze w 1950 r. Mój klient trafił do sierocińca, mimo że brat i siostra mieli już własne rodziny i gospodarki na Ziemiach Odzyskanych. Nie wzięli go - i podobno odgrażali się (w gabinecie kierownika sierocińca, co podsłuchał starszy kolega z domu opieki nad wojennymi sierotami), że zakwestionują jego prawo do dziedziczenia po ojcu - ale ostatecznie tego nie zrobili, więc i on niczego się o swoim pochodzeniu nie dowiedział.
W 1951 r. zupełnie stracił kontakt z rodzeństwem i resztą rodziny. Ostatnio dowiedział się, przypadkowo, że brat i siostra nie żyją.

2. jego wspomnienia z dzieciństwa są inne, niż powinny być - biorąc pod uwagę historię rodziny (on ma wspomnienia z miasta, choć powinny być ze wsi czy malutkiego miasteczka).

3. nie ma żadnego zdjęcia z dzieciństwa (tzn. sprzed sierocińca), co było niezgodne z rodzinnym zwyczajem. Brat matki był zawodowym fotografem - więc rodzeństwo miało swoje zdjęcia np. z chrzcin albo na rękach krewnych, przy okazji wesel czy pogrzebów w rodzinie. A on, jako jedyny - nie.

I tak dalej, i tym podobne... A na koniec pytanie: kim jestem? - czy nazwisko ojca w mojej metryce jest prawdziwe?

Pewne elementy wskazywały, że podejrzenia tego dżentelmena, co do konduity własnej mamusi mogą mieć realne podstawy.
Na przykład ciekawa była sprawa zdjęć, których jemu brakowało... - a które miały pozostałe dzieci. Ale, po pierwsze - rodzinny dom spłonął i czort wie, co spaliło się w środku.
Po drugie - pozostałym dzieciom robiono fotografie w dobrych
przedwojennych czasach. Okupacyjna bieda i nędza po wyzwoleniu mogła zmienić wiele zwyczajów! Mogło też zabraknąć imprez rodzinnych, które dawały okazję do fotografowania się: załóżmy, że w pewnym okresie nikt w rodzinie nie żenił się, nie rodził i nie umierał - i upada teoria spiskowa dziejów.

Było za to mocno podejrzane, iż dzieciak trafił do sierocińca - w
zestawieniu z pogłoskami, że rodzeństwo kwestionowało jego prawo do dziedziczenia po ojcu. Bo do dzisiaj niewiele sierot po pogorzelcach ze środowisk wiejskich trafia do domów dziecka (pomijam sieroty społeczne).
Zawsze znajdzie się jakaś babka, ciotka czy sąsiadka - a sądząc z życiorysów np. sierot wojennych to solidarność w małych środowiskach - w tamtych ubogich czasach - była imponująca. A już, gdy było starsze rodzeństwo, ustawione w życiu!..
W początkach lat 50-tych to musiał być ewenement.

***

Dżentelmen, choć zdenerwowany, sprawiał przyjemne wrażenie - a jego historia trzymała się kupy. Ale niektóre formy paranoi mają subtelne przejawy. Ponadto nie miał kawalątka papieru… - żadnego materiału, od którego można było zacząć. Nie widziałam nici, mogącej zaprowadzić do kłębka.
Nie przyjęłam więc zlecenia. Bo rokowało słabe nadzieje na sukces, a moja praca kosztuje..., czy dojdę do prawdy czy nie.

Żadne poszukiwania nie mają gwarancji: nigdy nie wiadomo, czy okażą się skuteczne. Nie podejmuję się więc pracy, gdy z góry wiadomo, że jest zakrojona na miesiące lub lata - a pożytek dla klienta jest mocno wątpliwy. Choć oczywiście ja przeżyłabym mnóstwo radości, dłubiąc w archiwach na jego koszt i poznając z bliska życie nie istniejącej już wsi z pamiętników np. księdza-dobrodzieja.
To elementarna uczciwość.
Nie można naciągać klienta. Ani mu robić płonnych nadziei.

Ponadto wiedziałam, że jestem cienka; oj, cienka!
Że brak mi doświadczenia - bo wówczas miałam za sobą dosłownie jedną sprawę dotyczącą zagubionej tożsamości (obywatela Niemiec, który okazał się Dzieckiem Zamojszczyzny. Ale... Ale on przyszedł z solidną teczką od zawodowego poszukiwacza, który przerył archiwa niemieckie! - oraz dostarczył dwa zaczepy do poszukiwań w Polsce. I z teczką z działu
poszukiwań humanitarnych PCK! - gdzie siedzą fachowcy: wprawdzie polegli na tej sprawie, ale stanowczo wykluczyli szereg źródeł danych tzn. odwalili mrówczą robotę).

Pasjonowały mnie inne poszukiwania: szybkie i intratne, a w dodatku wymagające pomysłowości, zmysłu analitycznego - dające satysfakcję na wszystkich polach.
Na koniec, kwestie prawne. Inna rzecz, gdy zgłębiam prywatne tajemnice ludzi zmarłych sto lat temu, a inna gdy postawienie kropki nad "i" wymaga np. wywiadów z osobami żyjącymi. Tutaj trzeba uważać na przepisy Ustawy o Ochronie Danych Osobowych. No i takie zlecenia wymagają współpracy z detektywem z licencją MSW tj. osobą, która ma uprawnienia
do prowadzenia poszukiwań w teraźniejszości. To też są koszta.

Wkrótce u mnie zawitał syn starszego pana. Biznesmen trzeźwy i
poukładany jak bruk z kostki wibroprasowanej.
Oświadczył, że:

1. wierzy ojcu, że coś tutaj jest nie tak;

2. ojciec jest nieuleczalnie chory – i to ostatni moment na próbę
ustalenia źródła niepokoju, który go nurtuje od dziesiątków lat.

3. ceni sobie moje skrupuły, ale jego stać na koszta poszukiwań. Mam kopać w przeszłości ze wszystkich sił i wszystkimi siłami: on na mnie stawia. Wie, że bywam skuteczna w sprawach dotyczących zagadek sprzed dziesiątków lat np. nie wychodząc z domu zidentyfikowałam spadkobierców tzw. szwajcarskich funduszy, długo poszukiwanych przez adwokatów.
W związku z tym, proponuje transakcję: jeżeli zdążę przed śmiercią ojca dostarczyć konkretów, to oprócz standardowego wynagrodzenia otrzymam konkretną sporą sumę.

Nie odmówiłam. To była piorunująca mieszanka: szantaż moralny z pochlebstwem i szansą na wysoką nagrodę w warunkach specyficznego wyścigu ze śmiercią.

***

Nie chcę jeszcze podawać rozwiązania.
Powiem tyle: prawda leżała jak na tacy. Ale ja, jak kretyn, długo
błądziłam we mgle... - i w końcu dotarłam do prawdy boczną, wyboistą dróżką.... Bo z marszu rzuciłam się w wir działania, zamiast na zimno przeanalizować dostępne informacje:
1. nie sprawdziłam wyjściowych danych - przyjęłam je na wiarę;
2. nie włączyłam wyobraźni czasoprzestrzennej;
3. zrobiłam szereg założeń - w dodatku nieświadomych - i zaczęłam od stawiania hipotez na piasku.
Niektóre "zapożyczyłam" od klienta, ale inne były moje własne.
Summa summarum, sama sobie założyłam kantar na ślepia:

1. czy to logiczne, że rodzeństwo oddało małego brata do sierocińca - jeżeli (podobno) kwestionowało jego pochodzenie tylko od wspólnego ojca?
A co z więzią, płynącą z podchodzenia od wspólnej matki?!

2. czy to pewne, że nie ma żadnych dokumentów ani zeznań o pochodzeniu klienta - np. skąd pewność, że brat z siostrą jednak nie zakwestionowali pochodzenia klienta przed sądem?
Co mój klient tak naprawdę mógł o tym wiedzieć, jeżeli sprawa spadkowa po rodzicach odbyła się, gdy on miał poniżej 10 lat? - i już przebywał w ochronce?

Nie zadałam klientowi ani sobie - na początku - wielu pytań. Niby oczywistych, gdy mowa o "sprawie spadkowej po rodzicach" - w kontekście sytuacji sprzed 1956 r. Czyli przed uchwaleniem ustawy, która zrównała dziedziców naturalnych i l"legalnych", pochodzących z małżeństwa - w prawach do dziedziczenia wiejskiej gospodarki.

Czyje było sporne gospodarstwo? - po rodzinie ojca czy matki? - a może małżonkowie dorobili się go razem: kiedy i na czym? W końcu klient coś odziedziczył czy nie odziedziczył, a jeżeli tak - to po kim oraz co?
Co się stało z tym spadkiem? Kto go - jako nieletniego - reprezentował podczas tej ew. sprawy w sądzie? Kto tym ewentualnym spadkiem zarządzał do jego pełnoletniości - i dlaczego się nie rozliczył?
A jeżeli do sprawy spadkowej nie doszło, to dlaczego? Np. zawsze jest prawdopodobieństwo, że nieślubne dziecko zostało formalnie uznane tzn. otrzymało prawo do dziedziczenia, no ale... Ale formalne uznanie też zostawia ślad w dokumentacji, którego można poszukać!


A... może coś było w jego aktach w domu dziecka? - może kierownik sporządził jakąś notatkę po tej wizycie rodziny, może trafił tam jakiś dokument? - czy te akta jeszcze są? - trafiły do młyna czy archiwum akt nowych?

***

Nie zadałam podstawowych pytań, a w konsekwencji nie poszłam do rozwiązania jak po sznurku: do hipotek, archiwów sądów itd.

Przedwcześnie (i wyjątkowo niechlujnie) wykonałam także pracę polegającą na formułowaniu hipotez.
Bo (w odpowiednim czasie, nie na samym początku, lecz dopiero w czwartej fazie dochodzenia) powinnam zrobić katalog możliwych sytuacji, w których dochodzi do zerwania kontaktów w
rodzinie... - (czego nie zrobiłam, na wstępie w ciemno przyjąwszy, że wiem o co poszło).

Nie można zasklepiać się w jednej tezie.
Podczas wszystkich poszukiwań zawsze trzeba mieć na oku cały wachlarz ewentualności. I po kolei je weryfikować - co powoduje odkreślanie, wykluczanie złych tez.

***

Czy dziecko było w stanie ocenić powody, dla których zostało porzucone przez rodzinę? Czy miało dostatecznie wiele informacji, żeby to zrobić prawidłowo - nawet w starszym wieku?
Na jakiej podstawie w ogóle przyjęłam, że mój klient wie, co mówi?

Wzięłam jego słowa za dobrą monetę, ponieważ zeznawał mi w dobrej wierze, cierpiał - nie rozumiał, co i dlaczego go spotkało, szczerze chciał mi pomóc. A do tego rozmawiałam z mężczyzną około sześćdziesiątki...

Ale przecież prawdziwy bohater tej historii miał wtedy, jak wynikało z jego metryki, niecałe 8 lat - właśnie przeżył pożar oraz dramat utraty rodziców.
A ja naprawdę nie wzięłam tego pod uwagę.


To wyrasta poza zasadniczy temat, ale zastanówmy się co mogło
zadecydować o braku zainteresowania rodzeństwa dla małego brata - i zerwaniu z nim kontaktów. Gołym okiem widać, że lista powodów jest spora (kolejność przypadkowa, nie wiem jak częstość wygląda statystycznie):

1. obcość genetyczna;
2. powody materialne;
tzn. ktoś jest nieślubnym dzieckiem albo znajdą - i może uszczuplić schedę.

3. chęć uniknięcia obowiązku alimentacji tj. zajęcia się dzieckiem;

4. niezdolność do zajęcia się dzieckiem np. z braku środków
materialnych, warunków życia lub np. choroby psychicznej;

5. śmierć (rodzeństwa).
Wypadki chodzą po ludziach - a to były niebezpieczne czasy. Na na Ziemiach Odzyskanych długo nie było bezpiecznie.

6. przestępstwo.
Może je mieć na koncie każda strona: więzy zrywają i więźniowie i rodziny, które się wstydzą krewnych-przestępców.

Powiedzmy, jeżeli mój klient podpalił dom rodziców, powodując ich śmierć - to skreślenie z rodziny przez rodzeństwo byłoby jakoś zrozumiałe. Ale też i rodzeństwo mogło podpaść prawu, stracić wolność albo życie: w czasach stalinowskich to nie było trudne.

7. emigracja lub ucieczka za granicę
Emigranci zrywają więzy z krewnymi - ale i krewni się przeprowadzają gubiąc adresy.
Nie wolno na historię patrzeć współczesną miarą: dzisiaj wszyscy psioczą na PZPR (za wyjątkiem 20 tysięcy komunistów), ale przed dwudziestu laty w Polsce było, w najlepszym wypadku 20 tysięcy opozycjonistów - a reszta się bała podpaść zakładowemu POP.
Dzisiaj wszyscy potrafią czytać i pisać, ale w latach 50-tych nie było to regułą. Zdolność stawiania liter to zresztą nie to samo co chęć pisania... - co nawyk pisania i wysyłania listów do rodziny.

8. kłótnia, konflikt w rodzinie.
Setki możliwości i sytuacji. Ludzie to kłótliwe istoty. A nieraz tez i zawzięte.

Tyle na początek, spod palca.
To są motywy standardowe, ale życie pisze scenariusze godne Hollywood. Ludzie mają

9. motywy niestandardowe.
I tak, dla przykładu, kiedyś oglądałam film, w którym matka-lekkomyślna dziewczyna, którą chłopak nabił w butelkę zamotała potworną intrygę, aby dostarczyć dziecko do przytułku z mocną legendą "legalnego" dziecka - tj. obronić je przed hańbą złego pochodzenia.

Rodzeństwa było dwoje, więc mogło być x kombinacji powyższych wariantów oraz np. taka sytuacja, że:

10. uzgodnienia zawarte w rodzinie np. że osoba X zajmie się dzieckiem, po czym zerwanie kontaktów pomiędzy osoba X a rodziną, przekonaną że sprawa dziecka została uregulowana;
czyli przypadek, rozminięcie się informacji w niedobrym czasie i przestrzeni.

To na pewno nie wyczerpuje katalogu. Ludzie to naprawdę skomplikowane istoty. A zwykle ich postępowaniem rządzi mieszkanka motywów, która niekiedy wytwarza nową jakość.

***

Cud, że w postępowaniu bieżącym nie popełniłam kolejnych błędów. Co opiszę w następnym odcinku.

Tutaj zauważę, że gdy jesteś detektywem we własnej bolesnej sprawie - możesz mieć jeszcze większe problemy z właściwą oceną faktów we własnym życiu, niż te które miał klient.
A poza tym możesz zrobić moje błędy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Archiwum bloga