JAK ZAINWESTOWAĆ ZYCIE WE WŁAŚCIWEGO FACETA?

JAK BEZPIECZNIE ŻYĆ W MAŁŻEŃSTWIE?
JAK DYSKRETNIE I SKUTECZNIE KONTROLOWAĆ MĘŻA?
JAK ROZGNIEŚĆ KOCHANKĘ MĘŻA NICZYM PLUSKWĘ?

... w swoim blogu zastanawiam się głównie nad tymi sprawami. Jestem przeciwniczką rozwodów z byle powodu, żyję w szczęśliwym związku, chwalić Pana - na nic nie narzekam. Wszystko się ułożyło, po latach burz, problemów i beznadziei znalazłam spokój. Czego i Tobie życzę, kropka.

Blog Iwony L. Koniecznej, poświęcony zdradzie - oraz książce "Porady na zdrady; kurs detektywistyki dla żon i narzeczonych", napisanej z detektywem Marcinem Popowskim. Copyright c 2010 Iwona L. Konieczna. Wszystkie prawa zastrzeżone

wtorek, 16 marca 2010

MASOCHIZMU CIĄG DALSZY

Pewne ścieżki poszukiwań są rutynowe. Trzeba je przemierzyć najpierw - cały czas nie tracąc z oczu głównego celu oraz rozglądając się za nowymi źródłami informacji - a dopiero potem uciekać się do niestandartowych rozwiązań. Zaś historia, którą opowiadam, obrazuje najważniejsze: do prawdy wiedzie wiele dróg. Niektóre są zwyczajne, a inne - niezwyczajne. Zwykle prostsze, szybsze, są te "klasyczne" sposoby, które wymagają też mniej doświadczenia. Nie lekceważ rutyny.

***



Poszukiwania genealogiczne są proste jak drut:

1. najpierw szukasz wiedzy o danej osobie w jej dokumentach oraz zapiskach osobistych (metryki, świadectwa, pamiętniki).
Potem w tej wiedzy szukasz luk, niejasności, niespójności (i podejmujesz kroki, aby dowiedzieć się czegoś więcej).

Znam człowieka, który odkrył, że został uznany przez ojca przymusowo tj. wyrokiem sądowym. Bo... przyjrzał się swoim zdjęciom z przedszkola - a z opisu na odwrocie wynikało, że do 5 roku życia nosił panieńskie nazwisko matki. To go zainteresowało. No i jak zaczął sprawę zgłębiać, to się dowiedział różności.
Na czele z tym, że ojciec żyje, chociaż podobno zginął w wypadku, gdy nasz bohater był jeszcze w pieluchach.

2. potem trzeba się rozejrzeć za źródłami informacji w najbliższym otoczeniu (rodzina, przyjaciele i wrogowie danego człowieka - i przyjaciele rodziny - oraz jej wrogowie).
Trzeba sprawdzić, czy wiedza z tych źródeł pokrywa się, uzupełnia, czy jest spójna w danymi zebranymi wcześniej. Jeżeli ujawnią się nieścisłości (lub nazbyt silna spójność, która na kilometr śmierdzi "nagraną" wersją) to trzeba je wyjaśnić. I to ponad wątpliwość.

Nie dziedziczymy tylko morgów, lecz także szafy ze szkieletami w środku oraz przekaz rodzinny - czyli różne wiadomości o krewnych i ich przeszłości. Zawsze ktoś coś wie, zwykle jest to zniekształcone, ale zawiera okruch prawdy. Każdą tajemnicę zna co najmniej jeden człowiek - i zawsze to jest o tego jednego za wiele... Bo on często zostawia świadectwo, nie tylko ustne.
Zawsze więc można liczyć na to, że ktoś z nieżyjących zostawił monografię swojej klasy, pamiętnik lub testament czy list do potomnych z ciekawymi uwagami. Albo na to, że wśród krewnych jest ktoś zainteresowany genealogią:-)

Sprawdzasz dosłownie wszystko. Sama, osobiście, z całą starannością. Wszędzie, przy każdej informacji podajesz jej źródło - i nieustannie rozglądasz się za informacjami, które pozwalają sprawdzić wiarygodność tego źródła. Bo jeżeli zawierzysz hochsztaplerowi (lub osobie źle poinformowanej) sprzed wieku, to... to możesz stracić trzydzieści lat własnego życia, śledząc miraże..., herby..., koneksje...

W przypadku śledztwa w sprawie zdrady męża ostrożność może nakazać przełożyć ten etap - zostawić go na koniec, by nie doszło do wsypy. Ale przy poszukiwaniach genealogicznych jest to zazwyczaj istotna faza: niezmiernie popycha sprawy do przodu.

Dam ci przykład. Powiedzmy, że jedna z sióstr prababki mego klienta nazywała się (przekaz rodzinny) Konstantyna Czeska. Miałam też metrykę chrztu Konstantyny, którą klient znalazł w papierach po jakimś stryju - tzn. znałam jej datę i miejsce urodzenia.
Ale... w trakcie poszukiwań odkryłam list do dziadka klienta, z kondolencjami z powodu śmierci jego ciotki Konstantyny Czeskiej oraz szczegółowym opisem jej pogrzebu. Z listu natomiast wynikało, że ciotka dziadka miała inną datę urodzenia niż to wynikało z metryki, którą miałam... (Nadawcą listu był wnuk Konstantyny, która u niego mieszkała - i który ją pochował).

Któremu źródłu wierzyć: metryce (jakiejś) Konstantyny (którą z archiwów wyciągnął nie wiadomo kto, kiedy i jakim sposobem) czy listowi wnuka właściwej Konstantyny?
Tutaj może chodzić o dwie osoby... Ale niekoniecznie, bo szachrajstwa próżnych kobiet, które oszukiwały nawet bliskich w sprawie swojego wieku, zawsze się zdarzały.
No i, jeżeli chodzi o dwie osoby - to w jakim stopniu pokrewieństwa z moim klientem pozostawała ta Konstantyna, opisana przez metrykę, przechowywaną w rodzinnym archiwum?

Co można było zrobić, żeby wyjaśnić nieścisłość? - zweryfikować dane "z obu końców": podane przez wnuka i przez metrykę:
1. jechać i sprawdzić na grobie właściwej Konstantyny, w księgach cmentarnych itd. - a potem ustalić parafię, w której się urodziła...
Może się okazać, że to ta sama parafia, co na metryce - ale (potem by wyszło), że zupełnie inna osoba (z tej lub innej rodziny).... Może się okazać, że to inna parafia - a wtedy trzeba przejrzeć dokumentacje z dwóch parafii....
2. jechać do parafii i przeryć księgi chrztów (jak nie wystarczy - to i ślubów i pogrzebów).
Dlaczego? - dlatego, że weryfikację danych wyjściowych trzeba robić samemu - i na samym wstępie sprawy - przynajmniej potem człowiek wie, skąd wzięły się jego wnioski. I po rewizji sposobu rozumowania (czystości metody) wie, czy to wnioski słuszne czy wyssane z palca.

(Żeby skończyć wątek. W zeszłych wiekach było zwyczajem "dziedziczenie" imion po wcześniej zmarłym rodzeństwie - jedno małżeństwo mogło więc mieć nawet siedmiu synów o imieniu Jan.
Najprawdopodobniej żaden nie żył dłużej niż dwa lata: imię po dziadku przechodziło z jednego na drugiego dzieciaczka niczym puchar przechodni.
Tak zresztą było tutaj: metryka Konstantyny była metryką Konstantyny II, cioteczna prababka klienta była Konstantyną II).

3. na trzecim etapie szukasz źródeł informacji o całej rodzinie - o danej miejscowości - ludziach, którzy w niej żyli. Tropiąc ich ślady, sprawdzasz czy gdzieś się nie przecinają ze śladami twojego właściwego bohatera.
Szukasz w aktach parafialnych, sądowych i szkolnych, bo są kopalnią wiedzy (oczywiście najpierw szukasz tych akt:-).
Szukasz w hipotekach, dokumentacji nieistniejących majątków oraz urzędów itp. itd.
W szczególności szukasz kumów (czyli ludzi, którzy trzymali do chrztu dzieci w danej rodzinie - oraz rodziców dzieci, które zwrotnie chrzcili przedstawiciele danej rodziny), dawnych sąsiadów rodziny - i wszystkich ludzi z okolicy, którzy umieli pisać (księdza z parafii, organisty, nauczyciele vel preceptora, listonosza, dziedzica itd.).

Wszystko - w tej samej nadziei: ludzie plotkują. A co potem? "Płomień rozgryzie malowane dzieje, skarby mieczowi ukradną złodzieje - pieśń ujdzie cało". Tak, pieśń uchodzi cało.

4. dopiero potem zastanawiasz się, co dalej...
Ale zwykle jest tyle roboty, że zanim dojrzejesz do pytania - nadejdzie e-mail od innego maniaka, który właśnie zinwentaryzował sąsiednią parafię - i podesłał skany kolejnych siedemnastu kandydatów do golenia... Oraz pytanie, czy przypadkiem nie spotkałaś jakiejś wzmianki o rodzinie Orkiszów z Tychowa. (Wypada się odwdzięczyć i rozejrzeć za tymi Orkiszami we własnych notatkach - lepiej, żeby w nich był porządek, bo ci to zajmie dwa lata)

Wszelkie poszukiwania rozszerza się pomału - i koncentrycznie.

Ale... Ale... Okropnie odbiegłam od sprawy klienta, który chciał przed śmiercią dowiedzieć się, czy jego ojciec był jego ojcem.

***

Wychodząc od dokumentacji klienta - nie znalazłam nic. Wypis z jego metryki chrztu zgadzał się z treścią akt w parafii, nic nie budziło zastrzeżeń. Wszystkie późniejsze jego dokumenty operowały tymi samymi danymi.
Na miejscu dawnej wsi stała fabryka i wielkie osiedla mieszkaniowe - w początkach lat 60-tych odbyły się przymusowe wywłaszczenia. Ludzie rozpierzchli po świecie: szukaj wiatru w polu! Można, i owszem, ale brakowało na to czasu.

Utworzyłam drzewo genealogiczne starszego pana: wstępnie odszukałam jego nie żyjących i żyjących metrykalnych krewnych. Ustaliłam nazwiska i adresy dzieci i wnuków jego rodzeństwa - oraz krewnych z bocznych linii (rodzeństwo ojca i matki).
Ale..., ci do których udało się fizycznie dotrzeć "na biegu" nic nie wiedzieli: a chociaż klient niezmiernie się wzruszył odnalezieniem potomków rodzeństwa - nie popychało to sprawy do przodu.

Jego siostra zmarła w 1957 r., zostawiając czwórkę malutkich dzieci oraz męża Ślązaka, który ożenił się jeszcze w tym samym roku z krajanką: miała rodzinę w Niemczech. I raz-dwa-trzy wyemigrował z całą rodziną do Niemiec, zostawiając po tej stronie Odry wszystkie polskie sprawy oraz wspomnienia.

Brat zmarł dwa lata przed chwilą, w której rozpoczęłam poszukiwania. Jego losów w latach 1951-1957 nie udało się ustalić. Ale pojawił się na pogrzebie siostry, zostawiając ślad, który nas zawiódł pod Lublin. Nigdy się nie ożenił, nadużywał alkoholu - i miał dwoje nieślubnych dzieci: jedno wyjechało do USA i się naturalizowało, rozpływając bez śladu - a drugie nie miało pojęcia o istnieniu stryja. Za to dostarczyło dokumentów, z których wynikało że brat podczas II wojny światowej był na przymusowych robotach oraz zaliczył obóz koncentracyjny.

Wujek-fotograf, o którym mówił klient - nie przeżył wojny. A ściślej wyszedł z domu, żeby załatwić sprawę w miasteczku i nigdy nie wrócił. Po wojnie został sądownie uznany za zmarłego.

(Także w tym momencie powinnam się tropnąć, że klient ma własną wizję przeszłości, że znał tylko część danych o rodzinie, że coś tu nie pasuje, skoro upominał się o zdjęcia wykonane przez osobę, która zaginęła przed jego urodzeniem... - i wrócić do korzeni tzn. weryfikować wszystko krok po kroku. Ale zawiązało mi rozum. Tuman na mnie opadł. Brnęłam więc dalej w idiotyzm - i KOSZMARNĄ robotę).
Daruję ci losy pozostałych krewnych.
Zero efektu.

***
Za chwilę: dalszy ciąg programu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Archiwum bloga