I ostatni odcinek na temat zagadki genealogicznej, jednej z ciekawszych w mojej praktyce. Robótki, której nie byłam zdolna sprostać. Głównie dlatego, że nie umiałam oddzielać faktów od ich interpretacji.
***
***
Pat. W układzie, opisanym w poprzednim odcinku, wzięłam się więc za rozwiązania nietypowe.
Za czyste wariactwo.
Kompletny brak logiki, rozumu i metody, jak to dzisiaj oceniam.
Otóż, odstawiłam na bok dotychczasową pracę i wzięłam na warsztat wspomnienia klienta.
Dotąd uważałam je za sen dziecka, za realistyczne wspomnienie
obejrzanego filmu, za... nie wiem za co. Ale po zmianie frontu, przyjęłam że on może mieć wspomnienia z innego świata - z miasta - tzn. był dalej niż jego rodzina.
Wyprułam z jego najwcześniejszej, dziecięcej, pamięci różne dane. A potem wzięłam m. in. za punkt wyjścia bezsensowny zlepek słów (Tere-peva, ku-i kasi kai-minu-nimi-on itd.), którym starszy pan „od zawsze” wyliczał np. tego, kto będzie „krył” podczas zabaw w chowanego.
To było nietypowe - czyli warte sprawdzenia.
***
Na nieszczęście, znowu zrobiłam błąd w rozumowaniu. „Tere-peva” skojarzyła mi się z „tefe-fere-kuku” oraz „ene-due-rabe”. No i postąpiłam jak człowiek niedoświadczony… Przyjęłam (zbyt wąskie, jak pokazały wypadki - a PRZEDE WSZYSTKIM grubo przedwczesne) założenie, iż to dziecięca wyliczanka:
* znana lokalnie, na małym obszarze typu powiat (w przedwojennych granicach Polski);
ewentualnie
* w innym języku, używanym na terenie przedwojennej Polski (jidysz, hebrajski, ukraiński, białoruski, niemiecki, litewski, tatarski).
Uznałam „tere-peva” za swoisty wskaźnik, w jakim środowisku starszy pan nauczył się pierwszych zabaw.
Statystycznie, w Polsce, tajemnica związana z pochodzeniem dziecka, urodzonego podczas II wojny, w małżeństwie, które ma naturalne potomstwo (tzn. nie przysposabia potomka, aby uniknąć skutków bezpłodności), ogranicza się właściwie do dwóch możliwości:
* przysposobienie przez rodzinę spokrewnioną lub nie spokrewnioną z powodu zagłady lub utraty rodziny biologicznej z motywów humanitarnych czy materialnych (wszelkie typy wojennego sieroctwa, zwykle z powodu Holokaustu, ale doliczmy też dzieci uratowane z transportów do obozów koncentracyjnych, odnalezione w gruzach zbombardowanych miast itd.);
* pochodzenie pozamałżeńskie, wskutek romansu – ale także z gwałtu (z czym również mógł być związany pobyt na garnuszku lub w sierocińcu tj. w otoczeniu pozarodzinnym).
Gwałt czy romans, także z np. przedstawicielem okupanta - nie musiał być doświadczeniem akurat tej kobiety, która potem zaczęła się podawać za matkę dziecka. Bohaterką mogła być inna bliska krewna (np. niezamężna siostra matki) - a intryga mogła mieć za motyw potrzebę uniknięcia hańby przez całą rodzinę.
W Niemczech trzeba by pewnie jeszcze doliczyć komplet przypadków związanych z hodowlą nadludzi (w tym dzieci ukradzione podludziom a wychowane na "nordyków").
Inne powody przygarnięcia dziecka w czas wojny – to dosłownie incydenty.
Wydawało się więc, że z grubsza wiadomo, o co może chodzić – bo relacje w rodzinie mojego klienta (obcość ojca, miłość matki, zimna obojętność rodzeństwa) były znamienne.
***
Zaczęłam szukać tej „wyliczanki” w źródłach etnograficznych. Bezskutecznie.
Niemniej w trakcie wypłynęła informacja o lokalnych odmianach wyliczanek, spowodowanych błędną wymową/złym zapamiętaniem absurdalnych słów… Co nagle przypomniało, że małe dzieci naprawdę bardzo zniekształcają wymowę.
(Moje dziecko długo męczyło: "Śpiewaj piosienkę !" Mało nie osiwiałam - toż go nie kołysałam żadną pieśnią o "księżycowym cycu"! O cho chodzi, na Boga!
... i wreszcie przyszło zrozumienie: "a gdy rano przyjdzie świt, księżycowi będzie wstyd/cyc, że on zasnął..., a nie ty!")
***
Dokonałam jeszcze innych odkryć
1. w pamięci klienta.
Nie chcę ich opisywać, bo znów zajęłoby sto stron, dość że że nadawały się do weryfikacji. I dodały skrzydeł: absurdalny językowy trop zrobił się bardzo, bardzo ważny.
Tym bardziej że...
2. odnalazłam 93-letnią kobietę, która twierdziła że znała tę rodzinę i pamięta jej brudną przeszłość: jako pierwsi w miasteczku wpisali się na volkslistę.
Z tego wynikało, że źle przeprowadziłam sporą część poszukiwań. Bo podczas okupacji - a nawet i przed - należało szukać po okolicy nazwiska klienta (i nazwiska panieńskiego jego matki) w zniemczonej wersji.
No a to ostatnie akurat było tam znane. I to jak! M. in. nosił je lokalny urzędnik okupanta, wsławiony okrucieństwem wobec Żydów. Którego po wojnie zapewne czekałby sąd, gdyby nie to że został zamordowany nieomal w przededniu wkroczenia wojsk radzieckich.
Zdaniem staruszki był to wuj matki mojego klienta - ale i jej rówieśnik. (Skutek częstego przesunięcia pokoleń w czasach, gdy kobiety rodziły od młodości do klimakterium. Zdarzało się, że najstarsze dzieci w rodzinie miewały własne potomstwo starsze od swojego najmłodszego rodzeństwa: wujkowie nieraz dziedziczyli nocniki po starszych siostrzeńcach).
Zdaniem babci, matka klienta pracowała kilkanaście kilometrów dalej, w miasteczku, w jakimś niemieckim urzędzie.
3. w "Księdze przyjaźni i podziwu dla USA" (autografy złożyli w niej w 1926 r. m. in. wszyscy uczniowie i nauczyciele z niemal wszystkich szkół w Polsce) znalazłam następny trop nt. rodziny matki klienta: potwierdzał proniemieckie sympatie czy korzenie.
Oraz wiele innych informacji od starowiny...- bo dokładnie sprawdziłam, w najróżniejszych źródłach, czy można zaufać jej wspomnieniom.
To była kluczowa sprawa...
***
Wszystko razem wzięte zaczęło wonieć wyjątkowo paskudnym rodzinnym sekretem, częściowo związanym z biologicznym pochodzeniem klienta. Na tym więc etapie sprawy przeprowadził ze mną kolejną rozmowę jego syn. Dał jasno do zrozumienia, że cieszy się z odszukania stryja-więźnia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, lecz nie interesuje go odkrywanie (a zwłaszcza dokumentowanie) na swój koszt wszystkich tajemnic rodziny - i powiem szczerze: świetnie go rozumiałam.
Ale ojciec żądał dalszych poszukiwań: nie przeraziło go bliskie pokrewieństwa z lokalnym zbrodniarzem wojennym. On chciał wiedzieć. Nie poczuwał się do odpowiedzialności za postępowanie wcześniejszych pokoleń.
Też go rozumiałam.
***
Zaczęłam eksperymentować z zapisem tej „wyliczanki”: usunęłam myślniki, inaczej podzieliłam sylaby na wyrazy, wypróbowałam kilka zapisów (np. „y” zamiast „j”) tzn. zaczęłam do tego podchodzić jak do hasła, które trzeba złamać. W efekcie, już po dokładnej konsultacji językowej, otrzymałam wynik o treści: „Tere päevast! Kuidas käsi käib? Minu nimi on Arvi Kuusepuu. Minu isa nimi on Rein”.
Co po estońsku oznacza: „Cześć, jak się masz? Nazywam się Arvi Kuusepuu. Mój tata ma na imię Rein”. (Personalia zostały zmienione).
Gdy pokazałam starszemu panu prawidłowy zapis tego zdania - i usłyszał prawidłową wymowę - to otwarła się klapka w jego mózgu. I to z hukiem!
M. in. klient przypomniał sobie kartkę z (jak niegdyś uznał) węgierskim urzędowym nadrukiem, którą znalazł w modlitewniku babci (matki matki) – i uznał za specyficzną zakładkę.
Otrzymał ten modlitewnik w wieku ok. 13. lat.
Został wezwany do kierownika zakładu dla chłopców, powiadomiony że właśnie zmarła jego babcia, która przebywała pod opieką zakonnic - i że dostał w spadku książeczkę do nabożeństwa. (Potem jej przez lata używała żona klienta).
Co ciekawe - dopiero teraz, patrząc na swoje drzewo genealogiczne oraz notę biograficzną babci, którą mieliśmy co najmniej od dwóch miesięcy - przypomniał ją sobie... Bezręka oraz beznoga, miała pokancerowaną twarz, mówiła niewyraźnie - ofiara wojny, zapewne września 1939 r.
Mieszkała u swojego syna tj. wujka klienta..., w sporej odległości od jego domu. Miał z nią mało kontaktów - bał się jej.
Matko święta, ile ja męczyłam tego człowieka o to, czy po jego rodzinie naprawdę nie został żaden strzęp papieru! Gdybym na wstępie dostała w swoje łapki ten modlitewnik!
Ale klient o nim nie pamiętał, nie pamiętał o dziwacznej "zakładce" i nie przywiązywał żadnej wagi do zdarzenia tzn. nie łączył go z atmosferą tajemnicy wokół siebie - nie umiał odczytać przekazu zza grobu, który zostawiła umierająca kobieta.
Po powrocie klienta do domu - zadzwonił jego syn. Podał, że to dokument po... litewsku.
Ostemplowany godłem Litewskiej Republiki Rad.
Zawiera nazwisko „Rein Kuusepuuu”.
***
To był mój ostatni kontakt ze sprawą.
Wkrótce znalazłam w sieci nekrolog starszego pana. Nie znam ciągu dalszego. Ani rozwiązania historii. Nie zajrzałam do żadnych akt np. w Tallinie, nawet ich nie szukałam - nie naprawiłam błędów w dochodzeniu chociaż już je sobie uświadomiłam.
Finito.
Nie wiem, co zaszło w latach 1940-44 na północnym wschodzie: w szczególności, jaki wiatr okupacji przywiał dokument eksportacji Reina Kuusepuuu do modlitewnika starej kobiety.
(I co się z stało z małym Arvim - ponieważ, odrzucając wszystkie romantyczne klimaty i wracając na grunt faktów, jak przystało na detektywa: nie mam danych, żeby twierdzić, iż mój klient nie był dzieckiem swoich metrykalnych rodziców.
W szczególności, że powinien się nazywać lub wręcz urodził się jako Arvi Kuusepuuu - lub że był np. pozamałżeńskim synem Reina oraz matki klienta, "zapisanym" w parafii na konto męża, z jego zgodą... Lub bez niej).
Wiem tyle, że najprawdopodobniej wyłapałam jakieś echo z przeszłości - ale echo nie wiadomo czego.
***
Jeszcze raz zastanów się, ile okazji nie wykorzystałam. Oprócz tej listy grzechów, którą przytoczyłam wcześniej:
* źle przeprowadziłam wstępny wywiad z człowiekiem – i nic nie wiedziałam o „węgierskim” dokumencie w modlitewniku jego babki;
* przyjęłam jak kretyn, że rodzina o polskim nazwisku, zamieszkała w Polsce - to w całości tzw. porządni ludzie - i jeszcze wszyscy poczuwający się do polskiej tożsamości narodowej.
* za wcześnie zaczęłam formułować hipotezy (żydowskie korzenie, gwałt, romans itd.), dotyczące pochodzenia chłopca;
* zabrakło mi wyobraźni, także przestrzennej i hm… historycznej;
* dałam się zasugerować, iż to była dziecinna zabawa – i przyjęłam jeszcze szereg innych zbyt wąskich założeń.
Estońskie linki zaczęły mi wyskakiwać dosłownie na początku: „Tere” to popularne estońskie nazwisko, a „Tere Estonia!” to zaproszenie, używane nawet przez biura podróży... Ale ja nimi się nie zainteresowałam: ba! nawet nie otwierałam ich! (co z dzisiejszej perspektywy uważam za dyskwalifikujący skandal).
Miałam powzięte z góry przekonanie, że wiem, o co chodzi – i w bardzo sztywny sposób dążyłam do potwierdzenia swej tezy.
***
Ta tępota mogła wszystko położyć.
I co z tego, że na liście języków używanych w przedwojennej Polsce (już na etapie szukania wyliczanki) miałam litewski?
Co z tego, że szukałam litewskiej wyliczanki, jeżeli nie skojarzyłam, iż Estonia, Kurlandia, Liwonia, Semigalia to, upraszczając, litewskie pogranicza… - że ludzie różnych narodowości mieszkają, z różnych powodów, w innych krajach?! Że, zwłaszcza, na terenach ościennych, na pograniczach, narodowość oraz obywatelstwo często się rozmijają?!…
Co z tego, że potem sobie poczytałam o Estonii. Że dowiedziałam się np. o wymianach obywateli pomiędzy sojusznikami tj. hitlerowskimi Niemcami (którzy okupowali Estonię..., nie tylko Polskę) a ZSRR.
Liczba niemieckiej czy niemieckojęzycznej ludności w Estonii zawsze była spora, tam też mieli swoich volksdeutchów, którzy potem swobodnie krążyli po okupowanej Europie, jako żołnierze, jako handlowcy, jako specjaliści.
***
Żałuję, że zostałam odsunięta od sprawy na tak ciekawym etapie. Sądzę, że weszłam na trop, który doprowadził by nas do czegoś.
Ale... Ale... Jeżeli jeszcze pamiętasz co się działo wokół dziadka Donalda Tuska, to i rozumiesz, dlaczego nie dokończyłam tej sprawy nawet dla własnej satysfakcji, w ramach wyczynu: żeby samej sobie udowodnić, że potrafię.
I dlaczego sporo zmieniłam w opisie.
***
Uważam (może przedwcześnie - no ale to już jakaś tradycja w tym przypadku), że nadrobiłam złe założenie ciężką orką: dobrą i nikomu niepotrzebną robotą.
Ale tobie nikt nie zagwarantuje, iż skończy się tylko na niepotrzebnej pętli wokół właściwego tematu, jeżeli na wstępie przyjmiesz złe założenie, że coś wiesz... Na przykład, wiesz czego szuka w cudzych (i czyich) łóżkach twój mąż. Czy naprawdę jesteś pewna, że znasz prawdziwe – i wszystkie - preferencje męża?
Że znasz jego pogranicza – i wszystkie języki, którymi kiedyś władał? Może warto poluzować założenia?
JAK ZAINWESTOWAĆ ZYCIE WE WŁAŚCIWEGO FACETA?
JAK BEZPIECZNIE ŻYĆ W MAŁŻEŃSTWIE?
JAK DYSKRETNIE I SKUTECZNIE KONTROLOWAĆ MĘŻA?
JAK ROZGNIEŚĆ KOCHANKĘ MĘŻA NICZYM PLUSKWĘ?
... w swoim blogu zastanawiam się głównie nad tymi sprawami. Jestem przeciwniczką rozwodów z byle powodu, żyję w szczęśliwym związku, chwalić Pana - na nic nie narzekam. Wszystko się ułożyło, po latach burz, problemów i beznadziei znalazłam spokój. Czego i Tobie życzę, kropka.
JAK DYSKRETNIE I SKUTECZNIE KONTROLOWAĆ MĘŻA?
JAK ROZGNIEŚĆ KOCHANKĘ MĘŻA NICZYM PLUSKWĘ?
... w swoim blogu zastanawiam się głównie nad tymi sprawami. Jestem przeciwniczką rozwodów z byle powodu, żyję w szczęśliwym związku, chwalić Pana - na nic nie narzekam. Wszystko się ułożyło, po latach burz, problemów i beznadziei znalazłam spokój. Czego i Tobie życzę, kropka.
Blog Iwony L. Koniecznej, poświęcony zdradzie - oraz książce "Porady na zdrady; kurs detektywistyki dla żon i narzeczonych", napisanej z detektywem Marcinem Popowskim. Copyright c 2010 Iwona L. Konieczna. Wszystkie prawa zastrzeżone
wtorek, 16 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Obserwatorzy
Archiwum bloga
-
▼
2010
(42)
-
▼
marca
(42)
- JAK UTRZYMAĆ FACETA PRZY SOBIE?
- NIE JESTEM WIELBŁĄDEM - ANI BŁĄDEM
- DOKĄD EMANCYPACJO?
- DOKĄD EMANCYPACJO?
- "PORADY NA ZDRADY" NA STRONIE GŁÓWNEJ ONETU
- RADIO DLA CIEBIE - WYWIAD Z MOIM WSPÓLNIKIEM
- FINITO CZYLI KSIĘŻYCOWY CYC
- MASOCHIZMU CIĄG DALSZY
- PRZYPADKI DETEKTYWA-MASOCHISTY
- DETEKTYWNE ABC - FAZY DOCHODZENIA
- EX-ŻONY SĄ ZŁOŚLIWE (W PRZECIWIEŃSTWIE DO ELEKTROWNI)
- ALIMENCIARZ ŚWIĘTSZY OD ZYGOTY
- GŁOSUJ NA BEZKARNE UCHYLANIE SIĘ OD ALIMENTÓW
- CZY ISTNIEJE ALIBI DOSKONAŁE? (MĘSKA SAMOPOMOC cd).
- KASA CZY GODNOŚĆ? - TO DURNE PYTANIE
- 91 METOD NA UKRYCIE ZDRADY - metoda numer 1
- JAK ZROBIĆ ZRZUT EKRANOWY? - SUPLEMENT do str 225
- KOBIETO: KTO PIT-a, NIE BŁĄDZI W SPRAWIE DOCHODÓW ...
- ROZGNIEŚĆ KOCHANKĘ MĘŻA JAK PLUSKWĘ
- WSYPA - CO ROBIĆ? (MĘSKA SAMOPOMOC KOLEŻEŃSKA cd)
- JAK ZDRADZAĆ? - MĘSKA SAMOPOMOC KOLEŻEŃSKA
- CZEKAMY NA WASZE PYTANIA: RADIO TOK FM, 20 III, go...
- IBISZ! - CZEMU SIĘ DZIWISZ?
- JAK POPCHNĄĆ MĘŻA DO ZDRADY?
- MÓJ ADRES: IKONIECZNA@GMAIL.COM
- UPOŚLEDZONA DZIENNIKARKA ŚLEDCZA
- WSKAZÓWKI REŻYSERSKIE DLA SŁODKIEJ IDIOTKI
- PRZEPIS NA ŚWIADOMĄ SŁODKĄ IDIOTKĘ
- WSZYSTKIE DZIECI W DOMU
- JAK RUDA DZIWA PRZEZ OKNO
- CO BYŁO PIERWSZE: JAJKO CZY KURA?
- ZIMNA SUCZ KONTRA WŚCIEKŁA SUKA
- PREZERWATYWA - SYMBOL CZY DOWÓD?
- JAK LOKALIZOWAĆ MĘŻA
- ILONA FELICJAŃSKA: ZDRADZONA RYBKA LUBI PŁYWAĆ
- RECEPTA FELIKSA DZIERŻYŃSKIEGO
- AUDYT W MAŁŻEŃSTWIE
- ZDRADA NIE ROZGRZESZA OFIAR
- ŻUŁAWSKI, ROSATI I PORTUGALCZYK OSCULATI
- KOBIETY I MĘŻCZYŹNI INACZEJ POJMUJĄ ZDRADĘ
- MATKA BOSKA I KOŻUCHOWSKA
- ZAWSZE ZBIERAJ KWITY NA MĘŻA
-
▼
marca
(42)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz